Dawno tutaj nie zaglądał, ale czego oczekiwać od tak zapracowanego biznesmena. Nie mógł pilnować wszystkich swoich rejonów, jednak ostatnimi czasy nie musiał tego robić - Ci którzy musieli to wiedzieli, że to są jego tereny i nikt nie odważyłby się robić mu konkurencji. Krążą plotki, że każdy kto spróbował podnieść rękawicę przeciw Sandorowi nie dożywał następnego świtu, a psy o poranku chodziły wyjątkowo najedzone. Ale czy to tylko plotki? Czy ten spokojny i opanowany mężczyzna mógłby kogoś zabić z zimną krwią tylko dlatego, że ten ktoś chciałby dorobić kilka rubli handlując skarpetkami w jego rejonie? Nie, to przecież niemożliwe, a co jeśli..
Szedł spokojnym krokiem, wyprostowany, z rękoma schowanymi w kieszeni. Ubiór i znajdujące się przedmioty w ów ubiorze dodawały wizualnie co najmniej kilkanaście kilogramów do wagi handlarza. Gdyby nie jego smukła twarz to zapewne byłby uznany za zdegradowanego Kameliowego - tylko tam mogą być osoby o tak dużej powierzchni do kochania. Wracając do naszego nikczemnika - zbliżał się powoli do domku na drzewie, gdzie jak co dzień bawiły się dzieciaki. Rozejrzał się dookoła i gwizdnął w nieco inny sposób, jakby ustalony z kimś. Zabawy na górze ucichły, a zza drewnianego okienka bez szyby wyjrzało kilka ciekawskich oczu.
- Zawołajcie Erdenechimeg! Przyszedł Menyét! - mógł usłyszeć kilkanaście metrów nad nim widoczne poruszenie. Kiedyś agresywniej reagował na przezwisko, teraz jednak się z nim pogodził. Zastanawiał się skąd skośnookie dzieciaki mogły znać węgierski, ale widocznie ulica nie jeszcze jeden raz go zaskoczy.
Wtem z domku wyskoczyła zakapturzona postać, która wylądowała kilka kroków przed Sandorem, robiąc kilka salt w powietrzu. Mężczyzna się uśmiechnął, lubił jej akrobacje i tą gibkość, którą prezentowała będąc w powietrzu. Jednak po chwili spoważniał, a raczej przyjął swoją harmonijną twarz, pełną spokoju.
- Masz to, o co poprosiłem? - spytał życzliwie. Fakt, mógł na nich wpływać za pomocą strachu, czy pieniędzy. Ale wiedział, że ani pierwsze, ani drugie nie zastąpi prawdziwych wpływów, jakich są przyjaźnie i znajomości, kontakty i układy. To dzięki nimi wszystko funkcjonuje tak, aby Ci sprytniejsi mogli się wybić, dając jednak szanse tym gorszym. W końcu chciwość i egoizm to złe cechy, prawda?
Zakapturzona postać ściągnęła kaptur i skinęła głową, po czym poprawiła swoje długie blond włosy, które były zlepione w kilka kołtunów, przypominających dredy. Na jej pobrudzonej i lekko okrągłej twarzy wyróżniała się para szmaragdowych oczów, w które chciałoby się patrzeć godzinami i nie myśleć o niczym. Cóż, gdyby nie miała tych czternastu lat, to kto wie.
- Mam, węgierska łasico - powiedziała, bardziej z szacunkiem, aniżeli z pogardą - nie było łatwo to zdobyć, jednak nie ma takiego miejsca na obrzeżach.. i poza nimi.. gdzie byśmy się nie dostali - powiedziała z dumą, wyciągając zza pazuchy średnich rozmiarów pakunek owinięty w folię i podrzuciła ją Jankovicsowi. Ten zręcznie złapał jedną ręką i nie sprawdzając środka schował do większej kieszeni przy klatce piersiowej, jednocześnie wyciągając drugą rękę z kieszeni w spodniach i podrzucił coś do blondynki.
- Także mam coś dla Ciebie. I także nie było to łatwe. Jednak.. sama wiesz, że jestem w stanie wszystko załatwić. Nawet nie pytam po co Ci taka ilość czarnego prochu. Nie muszę wspominać, że nie chcę żadnych wybuchowych niespodzianek na Terenach Granicznych, prawda? - spytał z uśmiechem, z którego dałoby się wyczuć troskę o tę część Oleanderu i gniew, jaki by się pojawił w skutkach.
- Oczywiście, przecież to Twój rewir, a jednocześnie nasz dom. Nauczyłeś nas, że nie możemy śmiecić u siebie - odpowiedziała mu z wdzięcznością, zapewne niejednej rzeczy ich nauczył, dzięki czemu mogą dożyć jakoś kolejnego dnia.
Sandor zapiął kieszeń, poprawił swój strój i włosy, po czym mrugnął okiem do Erdenechimeg i obrócił się na pięcie, kierując swoje kroki w znanym tylko sobie kierunku. Lubił te dzieciaki. I pogniewałby się na każdego, kto zrobiłby im krzywdę. Oj bardzo pogniewał.